Ile razy widząc nową krostkę na buzi zdarzyło się Wam próbować pozbyć się jej za wszelką cenę przez wyciśnięcie, zdrapanie, lub w skrajnych przypadkach nakłuwanie zmiany, aby jej zawartość wydostała się spod skóry? Ci, którzy borykają się z niedoskonałościami cery zapewne doskonale znają główny problem niniejszego posta.Wszyscy wiemy, że jest to złe, a jednak w dalszym ciągu to robimy..
Dlaczego tak jest?
Otóż ostatnio natknęłam się na artykuł
klik, w którym opisano przypadłość nazwaną
trądzikiem neuropatycznym (inaczej nazywanym trądzikiem rozdrapania). W skrócie można określić go jako nagminne rozdrapywanie, skubanie, wyciskanie pryszczy. Jest to bardzo poważne schorzenie klasyfikowane jako choroba o podłożu psychicznym. Wiąże się ono niejednokrotnie z rozładowaniem towarzyszącego nam napięcia, np. w stresujących sytuacjach. Tego rodzaju nawyki bardzo często prowadzą do powstawania blizn i przebarwień, które mogą zostać nam na całe życie..
Dlaczego o tym piszę?
Ponieważ sama borykam się z tym problemem. Niejednokrotnie już obiecywałam sobie: "ok, to już ostatni raz".. I co z tego wynikało? Nic. Za każdym razem (szczególnie podczas wieczornej pielęgnacji) kiedy zauważyłam nowego nieprzyjaciela wydawał mi się tak okropny, że natychmiast chciałam go usunąć. Kiedy go wydusiłam, zauważyłam kolejnego, mniejszego, ale jednak... Tym sposobem, po przeprowadzonym "zabiegu" moja skóra była dosłownie zmasakrowana! Nie chcę pokazywać Wam zdjęć mojej buzi w takim stanie, ponieważ zwyczajnie mi wstyd, a poza tym nie sądzę, abyście chcieli to oglądać. Możecie jednak się domyślić, że zaczerwieniona, podrażniona i niejednokrotnie poraniona skóra nie wyglądała zbyt ciekawie..
Równie często zdarzało mi się dotykać twarzy w ciągu dnia. Czy to podczas przeglądania stron internetowych, oglądania filmów, czy czytania książek. Pora nie miała znaczenia, wystarczyło, że miałam wolne ręce, które same odnajdywały drogę do wyprysków i strupków (strupki były moją największą zmorą!). Nie muszę chyba dodawać, że bardzo często na moich dłoniach znajdowało się mnóstwo zanieczyszczeń, które przedostawały się na twarz podczas drapania, co skutkowało zaognieniem się danej zmiany, a co za tym idzie ogólnym pogorszeniem stanu mojej skóry..
Jak sobie z tym radzę?
Mój sposób na oderwanie rąk od skóry twarzy nie jest spektakularny, ale wydaje mi się, że można nazwać go skutecznym. Otóż zauważyłam, że w dni kiedy nie miałam nic szczególnego do zrobienia znacznie częściej korciło mnie, aby coś pomajstrować przy mojej twarzy. Dlatego zajęłam się doskonaleniem mojej organizacji czasu pracy. Staram się nim tak gospodarować, aby nie było w nim zbyt dużo chwil "nicnierobienia". Oczywiście nie jestem żadną pracoholiczką, ani też nie wymyślam sobie specjalnie zadań do zrobienia;), ale dbam o to, aby moje ręce nie musiały z nudów poszukiwać zajęcia na skórze twarzy.
Nie używam również lusterek powiększających, które tylko uwydatniają wszelkie (niewidocznie dla
innych osób) niedoskonałości mojej skóry.
Ważne jest także nasze podejście do otaczającego nas świata. Jeśli będziemy przejmować się wszystkim dookoła, przez co kumulować się w nas będą różne (negatywne) emocje z pewnością będziemy szukać sposobów na ich rozładowanie. Rozmyślanie na ich temat, w połączeniu ze staniem przed lustrem gwarantuje masakrę na naszej twarzy!
A Wy? Też borykacie się z podobnym problemem? Może macie sprawdzone sposoby radzenia sobie z chęcią wyciskania wyprysków?
Mi jak do tej pory idzie całkiem nieźle. Zmasakrowane wcześniej zmiany
powoli się goją;) Mam nadzieję, że wytrwam w moim postanowieniu. Jeżeli
Wam również się udaje to gratuluję serdecznie!
Jeśli natomiast mimo
wielu prób nie możecie poradzić sobie z tym zgubnym nałogiem może warto
zastanowić się nad skonsultowaniem się ze specjalistą? I nie mówię tu wcale o dermatologu. Myślę raczej o psychoterapeucie lub psychiatrze.
Jest to przypadłość możliwa do wyleczenia, wymaga tylko odpowiedniego
podejścia, które może zapewnić Wam właśnie taki specjalista.
Trzymam kciuki i pozdrawiam ;)